Łączna liczba wyświetleń

środa, 15 lutego 2012

Wygasłe wulkany i cień zamku



Mało kto wie, że na Pogórzu i w Górach Kaczawskich rozciągała się niegdyś kraina wulkanów. To malowniczy i łagodny jak zachód słońca pejzaż uskoków skalnych, dolin rzecznych, dzikie ścieżki, grodziska i romantyczne zamki.
Region jest atrakcyjny, szczególnie dla studentów geodezji i geologii. Słynie z agatów i ametystów, które są rzadkością na skalę europejską. Zaskoczenie tym pejzażem jest tym większe, że charakterystyczne stożki wulkaniczne kojarzą się nam wyłącznie z Włochami, Islandią czy Japonią.
Ale przed milionami lat, kiedy kształtowały się partie gór, kraina musiała przypominać piekło, a popiół i lawa wulkaniczna w okolicach Bolesławca, Lwówka Śląskiego i Złotoryi znaczyły granice swego królestwa.
Dzisiaj należą do najbardziej zróżnicowanych geologicznie terenów w Polsce, o czym świadczą jaskinie i złoża bazaltu, agatu i złota.
Wygasłych wulkanów, na które można się wspiąć, jest kilkanaście. Najbardziej znane są trzy. Sama kraina ciągnie się żółtym szlakiem przez 85 km, a zwieńczeniem trasy jest liczący 501 m, stożek Ostrzyca Proboszowicka.
Świadomość, że tu na Dolnym Śląsku znajdowały się wulkany, musi działać i działa na wyobraźnię każdego turysty.
Ostrzyca jest rezerwatem przyrody z unikalną roślinnością pochodzenia alpejskiego. Już przed wojną Niemcy nazwali ją "Śląską Fudżijamą" i sądzi się, że dla pierwszych mieszkańców tych ziem góra była kultem boga Słońca.
Wilcza Góra natomiast, nazywana przez miejscowych Wilkołakiem, jest świetnym punktem orientacyjnym z widokiem na Złotoryję. Góra przez lata eksploatowana była na potrzeby przemysłu drogowego, teraz jest kamieniołomem.
W trakcie eksploatacji odkryto różę bazaltową, czyli rdzeń zastygającej lawy, który stał się jednym z symboli regionu. Pozostałością po burzliwym okresie są również ważące tony i wyrzucone niegdyś z otchłani rozgrzane do czerwoności kule wulkaniczne.
Przed wojną Wilkołak był bardzo popularnym miejscem odpoczynku. Było lotnisko dla szybowców, schronisko z gospodą i tory saneczkowe. Obecnie zaczyna się wracać do okresu świetności i na planach starej zabudowy jak feniks z popiołów powstają przy wzgórzach nowe schroniska.
Moda na wulkany w Górach Kaczawskich pojawiła się sześć lat temu. Jej efektem jest coroczny bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów organizowany przez miejscowych miłośników maratonu zaprawionych już w zawodach "katorżników", którzy w trakcie biegu muszą pokonać bardzo trudne przeszkody, często w błocie i rowach. Trasa ma trzynaście kilometrów i nie jest to rozrywka dla każdego.
Inną formą popularyzacji regionu, który szczyci się lokalną aktywnością, są Nocne Mistrzostwa Polski w Płukaniu Złota, konferencje naukowe i wydawnictwa książkowe. Towarzystwo Miłośników Ziemi Złotoryjskiej czy Złotoryjskie Stowarzyszenie Tradycji Górniczych są najlepszym tego przykładem i często wydarzenia tych organizacji zwracają uwagę zagranicznych gości.
Pomysłów na rozwój jest sporo, ale nie zawsze jest kolorowo. Część dawnych tras zaorano. Są problemy własnościowe, a trasa Szlaku Wygasłych Wulkanów musiała ulec weryfikacji, ponieważ część terenów przynależnych niegdyś do PGR-ów należy dzisiaj częściowo do prywatnych właścicieli.
Aktualnie ten proces się zmienia, gmina próbuje ziemię odkupić, ale wystarczy spojrzeć na niemieckie mapy, aby dostrzec, że stare wulkaniczne szlaki są pokryte polami kukurydzy czy rzepaku.


Najsłynniejszym wygasłym wulkanem jest jednak Grodziec, który pierwotnie był miejscem kultu plemienia Bobrzan. Dopiero w XV wieku powstaje na nim zamek. Olbrzymia za Piastów budowla podupadła w czasie wojny trzydziestoletniej i aż do końca XIX wieku była romantyczną ruiną.
Odbudowę zainicjował zakochany w średniowiecznych zamkach niemiecki dyplomata Willibald von Dirksen, który z czasem staje się jego właścicielem. W czasie II wojny światowej na zamku stacjonował elitarny oddział Abwehry.
Przed wojną był tu folwark z tysiącem hektarów pól i lasów. Ludzie podzamcza najmowali się wówczas do pracy na zamku, gdzie była restauracja i muzeum. Teraz jest bieda z nędzą i brak perspektyw.
Po wojnie wszystko upaństwowiono, zamek został spalony przez Rosjan i przez następne lata bezmyślnie niszczony przez nowo przybyłych mieszkańców, którzy nie utożsamiali się z tym miejscem. Podsycani przez władzę.
We wsi Grodziec mieszka dzisiaj 450 mieszkańców i są to w większości byli pracownicy PGR-ów oraz rolnicy indywidualni. Osadzili się tu ludzie z kresów, w większości z Ukrainy, Litwy i Białorusi. Z racji na alkoholowe ekscesy mężczyźni byli wyrzucani z pracy i zmuszani do migracji. Pojawiali się nowi i tak w koło. Od 20 lat mieszkańcy Grodźca są pozostawieni sami sobie i patologia zaczęła się uzewnętrzniać.
Żyć w cieniu zamkowym nie jest łatwo. Wiedzą coś o tym dwie panie, które są zamkowymi kucharkami i jako jedyne z wioski pracują na górze. Widok na Karkonosze wyznaczają im w nocy czerwone punkciki wielkich wiatraków.
Teraz, patrząc przez okno zamku, człowiek czuje się nie jak na wzgórzu, ale jak na widokowym tarasie nad morzem. Czasami do pracy dochodzą piechotą po wąskiej serpentynie asfaltu, który niczym jaszczur oplata wzgórze.


Od 2002 roku zamkiem zawiaduje 58-letni Zenon Bernacki, prezes Spółki "Zamek Grodziec" oraz przewodniczący Rady Powiatu Złotoryjskiego, bez którego zamek by przepadł. To dzięki jego staraniom, pasji i organizacyjnym talentom z roku na rok przywraca się świetność spalonego przez Rosjan zamku. Kasztelan jest żywym przykładem łączenia tradycji z nowoczesnością, aktywności lokalnej z działalnością gospodarczą.


Jedynym stałym mieszkańcem zamku na wygasłym wulkanie jest urodzony w Kałuszu ukraiński malarz Wiktor Koniw, którego impresje i historyczne obrazy zdobią zamkowe komnaty. Artysta mieszka jak w samotni w ascetycznych warunkach i o swojej fascynacji Grodźcem mówi krótko.

- W tym miejscu zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Z zamkiem rozmawiam o wszystkim i mamy ze sobą wiele wspólnego.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz